czwartek, 26 kwietnia 2012

18. "Początek twardego brzmienia". cz.1


Czas nie ubłaganie leci.
Dzisiaj mija pierwszy tydzień, od kiedy zostałam dziewczyną Jacoba. Według niego partnerką życiową. Muszę powiedzieć, że to sformułowanie bardzo mi się spodobało. Jedyne co mi się nie podoba to, że cały czas mój wilkołak nie może się powstrzymać od komplementowania mi, czym doprowadza do oblania mojej twarzy rumieńcami. Nie znoszę tego, ale i tak bardzo go kocham. Również z okazji naszej małej rocznicy Jacob przygotował dla mnie niespodziankę, co bardzo z tego powodu nie jestem zadowolona. Nie lubiłam nigdy tego, żeby ktoś robił mi niespodzianki.
            Rozmyślający o tych wszystkich sprawach, aktualnie leżałam sobie w swoim łóżku. Tak mi w nim jest dobrze. Jest ciepłe i wygodne, a poza tym nic nie muszę w nim robić. Lubię sobie tak od czasu do czasu poleniuchować. Obróciłam się na lewy bok i spojrzałam na stojący na małej nocnej szafce zegarek, na którym właśnie wybijała godziny 7.00 rano. Co bardzo dla mnie było dziwne, że jeszcze nie słyszę żadnych odgłosów w kuchni, które zawsze o tej godzinie oznaczały, że Emily już robi śniadanie dla całej watahy. Postanowiłam, że sprawdzę co się dzieje z nią. Wstałam z łóżka, ubrałam na siebie mój jedwabny czerwony szlafrok i wyszłam z mojego pokoju. Kiedy szłam po skrzeczących schodach usłyszałam tylko cichutkie chichoty i stłumiony głos Juli:
- Cicho. Już idzie. – nie wiedziałam co się dzieje, więc szłam dalej na dół. Kiedy zeszłam do małego przedpokoju. Ruszyłam w stronę głównego salonu domu państwa Uley. Przekraczając próg, żałowałam tego, że tam weszłam, bowiem moim oczom ukazała się cała grupa znanych mi twarzy z rezerwatu La Push, na której czele stała uśmiechnięta łobuzersko Juli, koło niej po prawej stronie Seth, natomiast po lewej Jacob. Kiedy tak stałam oszołomiona, zaczęli śpiewać:
- Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam… - zatkało mnie. Jedno mnie zastanawiało skąd oni wiedzą, że mam dzisiaj urodziny.
Nagle podszedł do mnie Jacob: - Wszystkiego najlepszego kochanie w 16 – urodziny! – po czym pocałował mnie w policzek i stanął za mną z tyłu, przytulając do siebie. Potem podeszła Juli:
- Wszystkiego najlepszego Jazzlyn! Nie bądź na mnie zła i sorki, że powiedziałam o twoich urodzinach. Wiem, że nie kazałaś, ale nie wytrzymałam… - uśmiechnęła się do mnie, a ja po prostu jej nie umiałam nie wybaczyć, przecież jest ona moją przyjaciółką.
- Juli… nie umiem być na ciebie zła, ale mam nadzieję, że nikomu więcej nie powiedziałaś. – i tutaj trafiłam.
- MMM… - zrobiła nie winną minę, co oznaczało jedno, że jeszcze komuś powiedziała.
- Julian kto jeszcze o tym wie?!
- Alice… - wymamrotała.
- O Boże! Coś ty najlepszego narobiłaś. Wiesz doskonale, że ona nie przepuści zrobienia imprezy urodzinowej.
- Spokojnie Jazzlyn. Alice obiecała mi, że będzie to skromna uroczystości.
- I ty jej uwierzyłaś? – spojrzałam z przerażeniem w oczach.
- Nie będzie tak źle. – uśmiechnęła się : - Bynajmniej będzie fajna impreza. Zabawimy się. – cała Juli tylko imprezy jej w głowie.
- To się bawcie, ale beze mnie. – stanowczo powiedziałam.
- Jazzlyn przecież to będzie twoja urodzinowa uroczystości. Musisz być na niej. – odezwała się Emily.
- Nie muszę i nie zamierzam być. To jest moje ostateczne słowo. – złożyłam ręce na krzyż. Nagle usłyszałam miły dla moich uszów głos:
- Kochanie nie bądź taka. Zgodzi się. Będzie fajnie. – odwróciłam się w stronę Jacoba i poważnym głosem odrzekłam: - Nie zmienię zdania. – po czym nie oczekiwanie zadzwonił telefon domowy Uleyów, który został odebrany przez Sama.
- Tak słucham?
- Nie ma sprawy.
- Już ją proszę… - odrzekł, po czym skierował się do mnie ze słuchawką:
- Jazzlyn to do ciebie. – podał mi słuchawkę.
- A kto to? – zapytałam.
- Alice… - powiedział z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Boże ta wampirzyca nie da mi spokoju. Przyłożyłam słuchawkę do ucha i po drugiej stronie usłyszałam jej melodyjny głos, wręcz krzyk:
- Jazzlyn!!! Bez żadnego „ale” przyjeżdżasz natychmiast do naszego domu, gdzie cię przygotuje do uroczystości, na którą przyjdziesz. Chociaż bym miała ciebie na nią siłą zabrać. – chciałam coś powiedzieć, ale przeszkodziła mi:
- Teraz ja mówię. Za 5 minut będzie po ciebie Jasper. Nie martw się. Może on wjechać na teren rezerwatu. Mam zgodę Sama. – spojrzałam na mojego zdrajcę, który się tylko uśmiechnął triumfalnie.
- To do zobaczenia. – nie zdążyłam nic się sprzeciwić, a już Alice miała odłożoną słuchawkę. Spojrzałam na wszystkich, potem na Jacoba.
- W porządku moją niespodziankę odstawimy na później. – powiedział całując mnie czule w czoło.
- Nie odstawimy. Teraz mi pokażesz.– westchnęłam głęboko.
- Jak to? – zmrużył oczy. – Przecież wiesz, że Alice będzie zła, a poza… - zamknęłam mu usta swoim palcem wskazującym.
- Niech Alice sobie myśli co chce. Nie obchodzi mnie to. Najważniejszy jesteś ty. Alice może zaczekać. – patrzył na mnie z nie dowierzaniem. Musiałam coś powiedzieć: - To jak pokażesz mi mój prezent?
- Ehm… - wrócił do żywych - … oczywiście, że tak. Lecz najpierw muszę się przygotować. Poczekasz 10 minut tutaj u Sama, po czym przyjdziesz do mnie.
- Ok. – po czym pocałował mnie w policzek i wystrzelił jak z procy, a dla mnie te 10 minut będzie najdłuższe w moim  życiu. Nagle rozległ się odgłos hamowanych opon. To Jasper. Nie miałam chęci się przed nim tłumaczyć, tylko poprosiłam moją przyjaciółkę o to, żeby powiedziała Jasperowi, że u Alice stawię się za jakieś 2 godziny. Po czym uciekłam przez tylne drzwi. Ruszyłam wolnym krokiem w stronę domu mojego wilkołaka. Chciałam z nim sam na sam chociaż spędzić 2 godziny z dnia moich urodzin.

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy tekst. Miło po trzech dniach egzaminów przeczytać coś ciekawego. Oby tak dalej;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super!
    Ale - o nie - czy teraz u Cullenów Jazz zmieni sie w wilka? przeciez ona ich... nawet nie chcę o tym myśleć :(
    Chociaż pewnie nic się nie stanie, bo ta historia nie może się tak skończyc! :D ;)

    OdpowiedzUsuń