sobota, 12 maja 2012

21. "Przemiana" cz. 2


***(Jazzlyn)
Ten ogień rozrywał mnie od środka. Jest nie do wytrzymania, lecz postanowiłam, że nie będę krzyczeć. Zachowam swoje cierpienie w sobie. Nie chcę aby komuś było mnie żal. Muszę zapanować nad tym żywiołem we mnie. Czuję, że w moim ciele zachodzą ogromne zmiany, które pozostaną na wieczności w mojej egzystencji. Wszystko zaczyna się od nowa. Płomień we mnie wzmocnił się. Zatkałam mocno moje usta i zaczęłam w myślach krzyczeć. Tak, aby nikt mnie nie usłyszał. Jedno byłam pewna – nie czułam bicia swojego serca. 
***(Carlisle)
Podałem Jazzlyn morfinę, żeby choć trochę uśnieżyć jej ból. Jednak ona nie wydzielała żadnych oznak życiowych. Można było tylko u niej zobaczyć na twarzy grymas, który sam za siebie mówi, że ona okropnie cierpi. Nawet ta przeklęta morfina nie pomaga jej w walce z tym bólem. Nie wiem jak jeszcze mogę jej pomóc. Najbardziej mnie zdziwił jej zmieniający się wygląd. Stałem tak przy niej, trzymając ją za rękę, aż tu nagle nie spodziewanie koło mnie pojawił się Jake.
***(Jacob)
Wbiegłem do domu Cullenów jak oparzony, a zarazem obolały. Jazzlyn dała mi nieźle w kość. Co bardzo mnie zdziwiło, że ona posiada tyle w sobie siły. Jednak teraz chciałem jak najszybciej zobaczyć ją. Kiedy wszedłem do ich salonu. Wszyscy się tam znajdowali, cały ich klan, lecz oprócz mojej luby i doktora. Ze stanowczym głosem zapytałem się Edwarda:
- Gdzie jest Jazzlyn?
- W gabinecie Carlisle, ale lepiej będzie jak tam nie będziesz wchodzić. – odrzekł.
- Nie mam teraz czasu czekać. Muszę wiedzieć w tej chwili co jej dolega.
- Jake… - nie zdążyła nic powiedzieć Bella, ponieważ biegiem podążyłem w stronę gabinetu doktora Cullena. Kiedy tam wszedłem, w pierwszej chwili nie mogłem poznać czy to ta sama moja Jazzlyn. Wyglądała całkowicie inaczej. Jej cera nie była już blada jak śnieg, ale nabrała kolor człowieczej skóry, włosy stały się czarne jak atramentowa noc, usta zwiększyły objętości, twarz jej bardziej stała się owalna, a kobiecy walory stały się bardziej podniecające. Nie mogłem od niej oderwać oczów. Nawet nie wiem kiedy i jak zastąpiłem doktora w trzymaniu jej za rękę. Poczułem, że jej dłoń jest okropnie rozpalona. Potem spojrzałem na jej co jakiś czas wykrzywiające się z bólu usta. Można było wyczytać z nich, że Jazzlyn cierpi w środku.
- Carlisle nie możesz jej jakoś pomóc. – nie wytrzymałem.
- Dałem jej już morfinę i nic.
- To jej nie pomoże. – nagle usłyszeliśmy razem obcy głos z tyłu naszych pleców. Odwróciliśmy się a naszym oczom ukazał się obcy mężczyzna.
- Czy my się znamy? – zapytał się szokowany doktor. Ja natomiast nie odstępowałem Jazzlyn na krok.
- O przepraszam, powinienem się przedstawić. Nazywam się Nicolas Vankuver. – odpowiedział blond włosy mężczyzna z bursztynowymi oczami. Co bursztynowymi, przecież takie same miała moja ukochana kiedy mnie poturbowała. Co mi się słusznie należało. Nagle blondas zrobił ruch w stronę Jazzlyn i mnie. Ja natychmiast wstałem i ostrzegłem:
- Jeszcze jeden krok a pożałujesz.
***(Carlisle)
Zauważyłem jak już u Jacoba przechodzą stanowcze dreszcze. Musiałem temu zaradzić, aby się nie zmienił i nie doszło czasami do walki między nim a obcym.
- Jake panuj nad sobą. – dotknąłem jego ramienia, po czym spojrzałem na przybysza: - Po co tutaj przybyłeś?
- Poprawka. Przybyliśmy po moją siostrę. – odrzekła.
- Siostrę… - zamurowało mnie.
- Tak. Po Jazzlyn. Ona jest moją siostrą. Doktorze pozwól mi ją zabrać do waszego salonu, gdzie czekają wszyscy, czyli mój klan i twój. – zaproponował mi. Chciałem się zgodzić, ale najpierw musiałem uspokoić Jacoba:
- Tylko wasz się ją ruszyć a pożałujesz tego gorzko. – warknął na Nicolasa Jake.
- Ty kundlu nie przeszkodzisz mi w zabraniu mojej siostry. Ona dość się przez ciebie na cierpiała. Poza tym wątpię, aby chciała żebyś ty tutaj u niej był. – spojrzeli na siebie wrogo.
- Jake. Panuj nad sobą. Nicolas ty również. – próbowałem ich uspokoić, po czym dodałem:
- Ja zabiorę Jazzlyn na dół do salonu. – zasugerowałem. Obydwoje kiwnęli głową na tak. Więc wziąłem bezwładne ciało dziewczyny.
***(Alice)
Siedzieliśmy razem w salonie i czekaliśmy, aż Jazzlyn dojdzie do siebie. Jednak nasz spokój został zagłuszony dzwonkiem do drzwi. Nie zdążyliśmy ich otworzyć kiedy w naszym domu pojawili się obcy. Na czele których stała przepiękna kobieta, w wieku Esme (ok.30 lat miała), miała ona krótko do ucha ścięte włosy, i co najbardziej przykuło moją uwagę miała ona bursztynowe oczy. Wraz z nią przybyło 2 mężczyzn. Jeden blondyn, drugi brunet. Również mieli bursztynowe oczy jak ich przywódczyni. Wiedziałam jedno, że nie są normalnymi wampirami… . Nagle jeden z mężczyzn odezwał się:
- Witajcie. Przepraszamy za takie najście, ale w waszym domu jest pewna osoba, która potrzebuje natychmiastowej pomocy. W związku z tym tylko my jej możemy ów taką pomoc udzielić. Dlatego proszę o pozwolenia wejścia do gabinetu doktora Cullena. Wiem, że tam się znajduje on z Jazzlyn Volturi. – zatkało mnie, jak również moją całą rodzinę. Skąd on wiedział jak mamy na nazwisko, ale co najbardziej nas zdziwiło skąd on wie o Jazzlyn. O tym że z nią się coś dzieje i gdzie jest. Spojrzałam na Edwarda…
***(Edward)
Mój wzrok również spotkał się ze spojrzeniem Alice. Wyczytałem z jej myśli, że nie widziała ich w swoich wizjach. Zatem nie wiedziała kim są, a ja też nie wiedziałem jak mam ich sprawdzić, bowiem nie mogłem przeczytać im w myślach. Przeszkadzała mi w tym jakaś zapora. Zapewne któryś z nich posiadała ową tarczę. Jedno mnie zastanawiało kim oni są i czego chcą od Jazzlyn?
- Chcemy jej pomóc. – odezwała się bursztynowo oka kobieta. W tym momencie mnie przytłoczyło. Czyżby ona również czytała w myślach? Ponownie odpowiedziała:
- Tak. Czytam w myślach. I już odpowiadam na twoje pytania: kim jesteś i czego chcemy? Tak jak już wspomniał mój syn chcemy pomóc Jazzlyn. – wypowiedziała to imię z taką czułością, którą można by było porównać do odczuć matczynych – To po pierwsze, a po drugie nazywamy się Vankuver. Ja mam na imię Elena. Ten brunet – wskazała palcem na lewą swoją stronę na mężczyznę – to mój syn Damon…
- Ja jestem Nicolas. – odezwał się blondyn. Dodając: - Jesteśmy rodziną Jazzlyn.
- Co?! – wszyscy razem powiedzieliśmy. Szok i jeszcze raz szok.
- Tak. Jazzlyn jest moją córką ze związku z Aro Volturi. Opowiem wam resztę mojej historii, ale chciałam bym, aby przy tym była wasza cała rodzina. Z tego związku proszę o pozwolenia, żeby Nicolas poszedł po moją córkę. – spojrzeliśmy wszyscy na siebie porozumiewawczo i odrzekłem krótko: - Zgoda. Po czym blondyn ruszył po schodach na piętro gdzie znajdował się gabinet Carlisle. Jedno wiedziałem, że nie będzie mieć łatwo, bowiem tam był Jacob.
Minęło kilka minut. Esme zaprosiła naszych niespodziewanych gości do salonu, aby spoczęli. Rosa była cały czas podenerwowana, Emmett również, oraz ja i Esme. Jedynie co zimny umysł zachowała Bella. Czekaliśmy w ciszy, aż tu nagle usłyszeliśmy kroki, które dochodziły z klatki schodowej… 

***

NO MI KOCHANI....
ZBLIŻAM SIĘ DO KOŃCA PIERWSZEJ KSIĘGI I POWIEM WAM, ŻE ZASTANAWIAM SIĘ NA PISANIE DRUGIEJ KSIĘGI. NIE WIEM CZY MAM JĄ PISAĆ. JEJ PROSTA ODPOWIEDZI NA MOJE ZWĄTPIENIE... NIE WIEM CZY WAM SIĘ PODOBA MOJE OPOWIADANIE. ZALEŻY MI NA WASZEJ OPINII , WIĘC PROSZĘ O KOMENTARZE.

POZDRAWIAM
JAZZLYN

2 komentarze: